top of page

"NAJBRZYDSZE" MIASTECZKO W ANGLII - HATFIELD

Słońce od rana świeciło jasno i ciepło. To jeden z tych pierwszych wiosennych dni, kiedy w sobotę chce się wstać z łóżka i aktywnie zacząć dzień. Tak też było. To miała być typowa weekendowa wycieczka poza Londyn. Atrakcyjne miejsce znalezione, bilet na pociąg w dobrej cenie. Jedziem!

Wszystko zapewne przebiegłoby według planów, gdyby nie to, że pomyliły mi się nazwy miejscowości. W planie miało być miasteczko Hitchin, o którym doszły mnie wieści, że jest to jedno z najlepszych miejsc do mieszkania w UK. Nawet kiedyś tam byłem przelotem, pokonując inną trasę w okolicy. Może to piątkowe piwko jeszcze szumiało w głowie, a może tak własnie miało być - witamy w Hatfield. Dodam, że oba miasteczka są położone niedaleko siebie, i to na jednej linii kolejowej. O pomyłkę nietrudno.

Dworzec kolejowy w Hatfield

Wysiadka. Stacja wygląda elegancko, z jednej strony wielkie bramy parku, a z drugiej kierunek do centrum miasteczka. Zza krzaków już widać wieżę kościoła, jakąś starszą zabudowę, dworek czy pałacyk, coś tam się dzieje. Na pierwszy ogień wybieramy jednak pójście do centrum mieściny. Prowiant jakiś by się przydał do odwiedzenia tak zacnych miejscówek, bo po wielkości na mapie wygląda na sporo chodzenia.

Hatfield - Wejście do parku

Gdy idziemy w stronę centrum powoli zaczyna widnieć tym, co kryje się w sercu miasta. Zaśmiecona ścieżka, obskurne krzaki i płoty, śmierdzi moczem. Ruina domu zaraz za płotem. To akurat typowe dla Anglii nie jest, zwłaszcza w małych miasteczkach tego typu. Mijamy kilka przecznic, domy zaraz przy stacji są eleganckie. Tam żyje szlachta, która i tak rano jedzie do Londynu do pracy, a wieczorem wraca. Resztę czasu spędza zabarykadowana na swoich podwórkach.

spacer po Hatfield

Mapa pokazuje, że już prawie jesteśmy w głównej części Hatfield. Wchodzimy na coś w rodzaju płyty głównego placu. Przed nami wyrasta stwór tak brzydki i odstraszający jak mało jaki inny budynek, w nim sklepy i knajpy. To znak że jesteśmy w centrum.

Hatfield - Jeden z głównych skwerów miasta

Plac ukwiecony jest głownie betonowymi klocami, żeby było sobie jak wybić zęby. Do tego kilka ławek skitranych gdzieś po kątach - na piwko czy wino, oraz 2-3 grupy debatujących mędrców od rana napełniających swe ciała błogosławionym nektarem. Stoję na środku. Boję się siadać, jestem prawie pewny, że za chwile ktoś poprosi mnie o "spare change please, mate". Już wiem, że kiepsko trafiliśmy, orientuje się, że lekko mi się pomieszało w głowie. No cóż, bilet pociągowy zapłacony, trzeba zwiedzać. Idziemy poszukać jakiś pozytywnych oddziaływań. W oczy rzuca się polski sklep, (polskich przybytków nie widuje się w centrum Londynu na co dzień i raczej wiąże się to wewnętrznym ucieszeniem, bo będzie można kupić cos naszego - chleb, szynkę czy ogórka kiszonego, wypić oranżadę na miejscu). Bramy raju zostały otwarte.

Polski sklep w Hatfield

Jest też polska restauracja, elegancko. 7,5 funta za zestaw dnia to cena wyborowa i kusząca, za ladą stoi kompocik. Szkoda, że jest tak wcześnie, bo zjadłoby się tam obiad. Jest tez dość popularny w Wielkiej Brytanii tzw. charity shop czyli sklep z nowymi bądź używanymi artykułami wszelkiej maści, z których dochód przekazywany jest na jakąś organizację charytatywną. Dziewczyny wiedzą, że spędzą tam najbliższe 20 minut. Wiem i ja. Czekam przy barierce, podczas gdy one wypatrują ciekawych okazji. Jest sukces, udało się kupić 3 książki za 1 funta (~4.80 PLN). I tak oto w Hatfield wchodzę w posiadanie dosyć grubego przewodnika po Skandynawii - a co w tym wszystkim najlepsze, jest to całkiem nowa książka z ceną na okładce 16 funtów (~75 PLN) .

Kroczymy po śródmieściu jak przez pole minowe. Ostrożnie stawiamy każdy krok. Nie mówimy za dużo, oczy na około głowy. Placowa zabudowa to styl warowny. Na około skweru króluje mur budynków w nowoczesnym kształcie. Nowoczesnym w jego najgorszym wydaniu, grubo ciosane, klocowate bryły, bez ładu składu i charakteru. To definitywnie nie jest miasto, w którym chciałbym mieszkać i nie sądzę, żeby ktokolwiek chciał :)

Rynek główny w Hatfield

Drepcząc smutnie i ostrożnie między sklepami z artykułami za funta udaje nam się dotrzeć pod supermarket ASDA (popularna, brytyjska sieć handlowa). Uwagę zwraca stoisko z jedzeniem postawione przed marketem, a na nim wyłożone makarony, ryże, jakiś szaszłyk. Jeszcze większe wrażenie robi baner z napisem, że wszystko tutaj kosztuje funta. Moje oczy nie wierzą. Przecieram je, patrze jeszcze raz. Zgadza się. Idę więc jako pierwszy ze stada zobaczyć i spróbować czy jest tak jak zostało zareklamowane. Po chwili stoję już obok z pudełkiem wypchanym po brzegi makaronem w stylu południowo-wschodniej Azji. Zapłaciłem funta, wszystko gra. Jedzenie smaczne, nawet lepsze niż się spodziewałem. Biznes życia. Zza pleców towarzysze wyprawy życzą mi rychłej konieczność odwiedzenia toalety. Nie zrobiłem zdjęcia, za bardzo podniecałem się jedzeniem. Po chwili kupiłem koleje pudełko makaronu. 2 funty wydane, brzuch pełny. Zwykle za takie sprawy trzeba zapłacić od 4 do nawet 6 funtów za porcję.

Przystanek na lody w Hatfield

Czas jednak uciekał nieubłaganie, trzeba ruszać dalej na eksplorację Hatfield - może znajdziemy coś wartego uwagi. Szybkie zakupy w markecie, jakieś lody i napoje. Postanowiliśmy ewakuować się w stronę stacji kolejowej, przy której zauważyliśmy ogromny park z jakimś zabytkowym dworkiem w jego sercu. Kierujemy się w stronę bram z radością wyczekując kiedy usiądziemy na zielonej trawce, rozłożymy wcześniej zakupiony prowiant,a wśród dźwięków natury usłyszmy syk otwieranego piwka. Niestety nie było nam to dane - wstęp do parku jest płatny i to nie mało, bo aż 11.50 funtów czyli ponad 50 PLN od osoby (park i dworek za 19 funtów). Nie ze mną te numery. Zabieramy się stąd.

Wejście do parku w Hatfield

Udaliśmy się na dworzec kolejowy z zamiarem kontynuowania wycieczki lub powrotu do Londynu. Plan szybko został zweryfikowany - zaczął padać deszcz i pokrzyżował nam zamiary spędzenia reszty popołudnia na świeżym powietrzu w promieniach pierwszego wiosennego słońca. Z radością opuściliśmy Hatfield i obaliliśmy stereotyp, który do tej pory zawsze się sprawdzał - gdziekolwiek w Anglii pojedziesz do małego miasteczka będzie tam na pewno ładnie. Zdecydowanie nie w Hatfield, które nie jest kolejnym typowym miasteczkiem z wiktoriańskimi domkami i uroczymi brukowanymi uliczkami. W zamian za to króluje tam beton, asfalt i brud.

Ta wycieczka pokazała nam zupełnie nową stronę Anglii, której wcześniej nie znaliśmy. Mimo, że było to coś odwrotnego od naszych oczekiwań to uważam, że niezmiernie warto się tam wybrać, aby doświadczyć niepowtarzalnego klimatu wschodniej Europy zlokalizowanego w sercu Wysp Brytyjskich. Tu nie jest ładnie, tu jest inaczej. Jak znudzą Wam się urocze, malownicze wioseczki to Hatfield jest idealną opcją, żeby z powrotem je polubić.

*Wszelkie informacje zawarte w poście proszę traktować z przymrużeniem oka, gdyż bazują tylko na naszej subiektywnej opinii.

bottom of page